Dokładnie pięć miesięcy temu, 3 marca 2017, nasz świat legł
w gruzach – stało się coś, o czym nadal jest nam ciężko mówić, pisać, nawet
myśleć, choć upłynęło już tyle czasu. Straciliśmy naszą ukochaną sunię Diunkę –
odeszła na skutek komplikacji i zaniedbań weterynarzy po operacji usunięcia
guza z klatki piersiowej. Ból szponami ściska za serce i nie odpuszcza. Jej już
nie ma, już nie cierpi, ale my zostaliśmy i musimy zmagać się z tęsknotą, żalem
i ciężarem konsekwencji dokonanych wyborów i podjętych decyzji. Rozpacz po
stracie i poczucie winy cały czas nas prześladują. Nie ma godziny, w której
byśmy o niej nie myśleli. Od czasu, gdy jej nie ma, wszystko jest inne… Nigdy
się z tym nie pogodzimy. Nie chcemy się z tym godzić, chcemy zawsze pamiętać
każdą sekundę spędzoną z naszą kochaną sunią, ponieważ była niezmiernie ważną
częścią naszego życia. O ile byłoby uboższe, gdyby się w nim nie pojawiła. Dlatego
jest tak trudno, smutno i źle, kiedy musimy przygotować o jedną miskę z karmą
mniej (Diunka była strasznym żarłokiem i zawsze dostawała jedzenie jako
pierwsza), gdy wołamy psiaki z ogrodu, a ona nie przybiega, gdy rano, przy
śniadaniu, nie czeka, aż dostanie kubek po jogurcie do wyczyszczenia, gdy nikt
już nie robi szalonego „tańca ogona” leżąc na plecach na środku salonu.
Decyzja o jej kupnie był świadoma i przemyślana, długo
szukaliśmy właściwej hodowli i w końcu wybraliśmy Tuskulm Quissam (Anetko i
Krzysiu, bardzo Wam dziękujemy). Najpierw puchatą kulkę Galaxy Sun Tuskulum
Quissam odwiedzaliśmy w hodowli, aż w końcu, 6 września 2009 r. przyjechała z
nami spod samych Gór Izerskich do Warszawy. Szybko wyrosła na piękną suczkę.
Ale najwspanialszy był jej charakter. Diunuś była psem cudownym, wyjątkowym,
idealnym. Miała w sobie wielką wrodzoną mądrość. Nie potrzebowała nauki i
szkoleń, aby wszystko rozumieć. Była nasza najlepszą przyjaciółką, ukochaną towarzyszką.
Uwielbiała z nami podróżować – „pańcia powiedz tylko, że jedziemy, a ja jestem
już gotowa”. Wspólnie przemierzyliśmy wiele szlaków i zdobyliśmy wiele szczytów
w Karkonoszach, Górach Izerskich i Świętokrzyskich. Jeździliśmy nad jeziora,
rzeki, do lasu. Diuneczka uwielbiała wodę, ale w odróżnieniu od naszego
Jasperka, nie przepadała za pływaniem. Wolała brodzić i taplać się w wodzie. Po
swojemu, na spokojnie, z rozwagą.
Bardzo ceniła sobie spokój i harmonię w stadzie, potrafiła
doskonale tego pilnować. Wystarczyły subtelne gesty, aby reszta psiaków
wszystko zrozumiała. Dzięki niej mamy Cirillkę – córkę jej i Jaspera. Obecność Ciri
bardzo nam pomaga – poza tym, że stara się nas pocieszać, dostrzegamy coraz
więcej podobieństw w jej wyglądzie i zachowaniu do mamusi. Dzięki niej Diunka
jest wciąż obok nas.
Miała dopiero 7,5 roku, wydawało się, że jeszcze tyle
wspólnych chwil przed nami. A teraz już jej nie ma. Choć wszystko co wspólnie
przeżyliśmy było cudowne, na razie wspomnienia wywołują ból, nie potrafimy powstrzymać
łez, gdy wpadają nam w ręce jej zdjęcia. W żadnym języku tego świata nie ma
słów, którymi można by opisać ile Diunka dla nas znaczyła, i jak bardzo nam jej
teraz brakuje.
Żegnaj nasze Słoneczko, bardzo Cię kochamy… Mamy nadzieję,
że jeszcze kiedyś, gdzieś, w jakimś innym świecie czy wymiarze spotkamy się
ponownie. Przybiegniesz do nas merdając ogonkiem, staniesz słupka i obejmiesz
nas łapkami. A potem pójdziemy na długi, wspólny spacer…